Rozdział 11
Ktoś zmarł
- Mówiłeś przez sen. Powiedziałeś to męskie imię. - Mruknął pod nosem. Dostrzegłem jak zmarszczka między jego brwiami się wygładza. Widocznie był wcześniej zdenerwowany przez to co usłyszał. Nie dziwiłem mu się. Spał ze swoim chłopakiem, a tu nagle słyszy obce imię...
- To ja gadam podczas snu..? - Spytałem niepewnie chcąc jakoś delikatnie zacząć tę rozmowę.
- To pierwszy raz. Powiedziałeś tylko to imię. - Wzruszył ramionami. - Ktoś ważny?
- Nie...
- A powiesz mi kto to? Gadałeś przez sen, a ja nie będę złościł się o taką pierdołę. Spokojnie. - Wtuliłem się w kołdrę speszony. Nie chciałem nic przed nim ukrywać ale to był wrażliwy temat. Jego delikatny dotyk na moich włosach upewnił mnie, że siadł przy mnie. Zamilkłem i pokiwałem głową na boki.
- Nie chcę...
- Proszę, Noah... Chociaż jedno słowo i będę spokojniejszy.
- Był najważniejszy.
- Nie jestem zły... - Szepnął i pogładził mnie po włosach delikatnie. - Chcesz mi o nim opowiedzieć?
- Joshua, nie teraz.
- Rozumiem. - Josh wsunął się pod kołdrę i ostrożnie, jakby niepewnie złapał mnie za dłoń. - No już, Nicky. Książę nie może się smucić. Co ty na to bym zrobił nam śniadanie, a ty się za ten czas umyjesz?
- Mhm, jestem głodny. - Podarowałem mu cmoknięcia w usta, policzki i szyję. Chciałem mu się chociaż tak odwdzięczyć i okazać czułość by nie był o nic zły. Nie zdradzałem go i chyba to rozumiał.
Ten tydzień minął nam wyjątkowo dobrze. Joshua świetnie radził sobie w szkole. Zaliczył bez problemu historię, zyskaliśmy też oboje poza tym pare dobrych ocen. Po szkole chodziliśmy do schronu i spędzaliśmy razem przyjemnie czas. Pierwszy raz czułem się tak beztrosko i stabilnie. Niestety moje szczęście jak i Josha rozbiło się w czwartek, gdy mój chłopak wszedł spóźniony na lekcję. Był ubrany na czarno i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Nawet nie się przywitał, po prostu siadł w swojej ławce z pustym wzrokiem. Nie dosiadł się do mnie jak ostatnio to robił, ale bardziej mnie zaniepokoił jego stan. Wyglądał jakby... Ktoś zmarł. Od razu poszedłem się do niego dosiąść by dowiedzieć się czegokolwiek.
- Co jest?
- Pamiętasz Ada, nie? - Spytał cicho i wbił wzrok w ławkę. Właśnie próbował wydłubać w niej dziurę paznokciem. Nie musiał więcej mówić. Chciałem go przytulić ale on jedynie objął mnie ramieniem. Domyśliłem się że nie chce mnie martwić ani pokazywać jak bardzo cierpi.
- Chcesz się zerwać? - Spytałem gładząc Josha po głowie. Polubiłem Ada mimo, że spotkałem go tylko raz. Teraz czułem ogromny ciężar na sercu.
- Jutro jest pogrzeb... - Szepnął nad moim uchem. - Chcesz iść?
- Pójdę.
Godzinę później wyszliśmy razem ze szkoły. Musieliśmy zostać na tej lekcji, aby Josh odpowiedział przy tablicy. Uczył się ale dostał słabą ocenę, a byłaby lepsza gdyby nie jego zmartwienia. Nie wiedziałem jak mu poprawić humor. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak ważną osobą był dla niego Ad.
- Ej, poczekałbyś na mnie!
- Wybacz. - Josh burknął i stanął przy szkole. Musiałem go dogonić, bo szedł naprawdę szybko. Nic nie mówiliśmy całą drogę i pozwoliłem mojemu chłopakowi wybrać miejsce do którego moglibyśmy pójść. To był błąd bo dotarliśmy do uliczki w której poznałem jego zmarłego przyjaciela. Hadson chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego gdzie dotarliśmy bo jeszcze w gorszym nastroju oparł się o mur.
- Josh... On dopiero teraz może być szczęśliwy. Ty też powinieneś się cieszyć... Choć trochę. To go uwolniło i oczyściło... - Szepnąłem cicho starając się wpłynąć jakoś na jego samopoczucie.
- Wiem Noah... Cieszę się, że nie musi teraz cierpieć, ale nie jestem wierzący. - Mruknął przytulając się do mnie. Od razu objąłem go rękami. - Po prostu... Ad był przy mnie od samego początku. Słuchał jak mówiłem o dziadku i o wszystkim innym. Zawsze mogłem z nim pogadać i się wyżalić mimo, że sam miał gorzej. Próbował mnie zniechęcić jak ciebie, ale mu się nie udało... Więc mi pomagał... Nigdy nie narzekał. Nigdy nie prosił o pomoc. Kiedyś często sypiał w schronie w mroźne dni. Kiedy chciałem wyjść z tego dopingował mnie, a teraz gdy powiedziałem, że odchodzę i nie będziemy się już mogli tak często widywać nie zatrzymywał mnie ani nie prosił o nic. - Zadrżał, a ja od razu zrozumiałem, że powstrzymuje łzy. Chciał się schować i nie pokazywać swojego smutku. Sam czułem ogromny ból serca patrząc na to jak bardzo cierpi najważniejsza dla mnie osoba.
- Joshua... Płacz... Wtedy ci ulży. - Pogładziłem go kojąco po głowie. - Ja wiem, że był dobrym człowiekiem mimo nałogu... Każdy o tym wie.
- Nikt nie wie poza nami... - Poczułem jak wyciera o moje włosy coś mokrego. Łzy... Oczami wyobraźni widziałem jego zapłakaną twarz i zaciśnięte zęby blokujące krzyk rozpaczy.
Godzinę później siedzieliśmy już w schronie i pozwalałem mu się chować w moich ramionach. Tu nikt nie zobaczy, nikt nie odkryje jak wiele nieszczęścia jest w sercu Josha. Siedzieliśmy na łóżku trzymając swoje ciała w silnym uścisku. Słyszałem jak cicho szlocha, jak nie może wytrzymać stresu.
- Serce mnie boli Noah... Musisz tu być, inaczej nie dam rady...
- Będę tu przy tobie, nie odejdę. - Zapewniałem go. Zależało mi by nie czuł się samotnie, to by wszystko pogorszyło. Rozmawiałem z nim dość długo ale ostatecznie pozwoliłem mu zasnąć. Dobrze mu to zrobi.
Zbiegłem po schodach ubrany w czarne ubrania. Były proste ale czapką, skórzaną kurtką i torbą trochę urozmaiciłem ten wygląd. Przyjrzałem się Rice, która wyraźnie próbowała pocieszyć w korytarzu Josha. Zwierzęta mają to do siebie, że wyczuwają nastroje ludzkie. Josh także miał na sobie czarne ubranie. Wiedziałem, że nie był zadowolony ze swojego wyglądu bo bluza w końcu nie pasuje na takie uroczystości. Nawet nie założył koszuli, a zwykły t-shirt jak ja. Miał też nieśmiertelnik, ale nawet nie wiedziałem po co. W kwiaciarni postaraliśmy się o bukiet czerwonych goździków, które wybrał Joshua. Nie rozmawialiśmy.
Na cmentarzu zakupiliśmy też znicze i dotarliśmy po chwili na grób dziadka chłopaka. Josh westchnął i zaczął usuwać stare kwiaty, wyrzucać stare świeczki i sprzątać na grobie. Pomogłem mu we wszystkich czynnościach i klęknąłem przy grobie modląc się za duszę mężczyzny i dziękując w myślach za wszystko.
R O B E R T H A D S O N
12.04.1925 - 14.08.2011r.
'Swoje miejsce znajdziesz tam gdzie bije twoje serce.'
- Rzuciłem to gówno w końcu... - Wyszeptał Josh obejmując mnie od tyłu, gdy tylko skończyłem się modlić. - Wiem, że dużo razy tak mówiłem ale tym razem już na dobre... A to jest Noah... O nim też dużo razy mówiłem. Miał drugi klucz. Teraz jest moim chłopakiem. Bardzo mi pomógł. Oceny też poprawiłem. I w końcu dogadałem się z rodzicami. Chyba wszystko idzie w dobrym kierunku. Myślę o przyszłości. Tylko wiesz... Ad nie żyje. Pamiętasz go prawda? Opiekuj się nim. Był dobry jak ty dziadku. - Josh nie wierzy, więc zdziwiło mnie, że się odzywał. Ale widocznie tego potrzebował. Pogładziłem dłonie którymi mnie obejmował. Miałem ochotę się popłakać od tych słów ale tego nie zrobiłem.
- Kochane...
- Ad tu ze mną był kiedy jeszcze bywał trzeźwy... Nigdy nie przychodziłem nagrzany. Poza nim i tobą tylko ja tu przychodzę. Nawet moim rodzicom się nie chce. - Westchnął i puścił mnie. Otarł łzę z oka.
- Rozumiem... Dzięki, że mnie tu zabrałeś. Pewnie gdyby nie twój dziadek to byśmy się nie znali, a ja bym cię z tego wszystkiego nie wyciągnął
- Pewnie tak. No i gdybyś nie dostał klucza od babci.
Ruszyliśmy w stronę miejsca w którym miał odbyć się pogrzeb Ada. Josh uprzedził mnie, że nie będzie pewnie dużo osób ani mszy. Nie przeszkadzało mi to bo to indywidualna decyzja. Gdy dotarliśmy, trumna już była wnoszona a naszym oczom ukazała się całkiem spora ilość osób. Ludzie byli różni. W różnym wieku, obu płciach, różnej klasy społecznej. Można było od razu dostrzec osoby uzależnione oraz całkiem normalne. Łączył ich jedynie kolor i kwiaty. Każdy był ubrany w czarne ubrania i większość z nich miała czerwone goździki.
Ruszyliśmy w stronę miejsca w którym miał odbyć się pogrzeb Ada. Josh uprzedził mnie, że nie będzie pewnie dużo osób ani mszy. Nie przeszkadzało mi to bo to indywidualna decyzja. Gdy dotarliśmy, trumna już była wnoszona a naszym oczom ukazała się całkiem spora ilość osób. Ludzie byli różni. W różnym wieku, obu płciach, różnej klasy społecznej. Można było od razu dostrzec osoby uzależnione oraz całkiem normalne. Łączył ich jedynie kolor i kwiaty. Każdy był ubrany w czarne ubrania i większość z nich miała czerwone goździki.
- ...Myliłem się jednak.
- Czyli miał przy sobie wiele osób. - Schowałem czapkę w torbie i uśmiechnąłem się lekko. Podeszliśmy bliżej. Jakiś chłopak stał z gitarą i grał coś wolnego. Miałem wrażenie, że cała uroczystość była zaplanowana. Ad chciał to tak zorganizować? Zrobił to przed śmiercią czy... Cud? Obserwując jak trumna znika pod warstwą brudnej ziemi, chwyciłem dłoń swojego chłopaka, aby dodać mu otuchy. Ksiądz, który jak dotąd nic nie mówił wyjął kartkę. Ad był niewierzący, więc pewnie poproszono go by jedynie wygłosił to co miał. Zaczął czytać coś z papieru, słowa należały do naszego zmarłego przyjaciela.
"Każdy wiedział, że tak będzie już od dłuższego czasu. Chyba nikogo to specjalnie nie zdziwiło. Wiecie, spisałbym testament z chęcią ale jedyne co przy sobie mam to zardzewiała już igła-ból, strzykawka-rozpacz, pasek- desperacja, gasnąca zapaliczka-pustka. Również zardzewiała łyżka-karykatura samego siebie i pół działki-złamana deska ratunku.
Nie mam siły już żebrać. Nie mam siły udawać. Nie chcę, aby ktokolwiek z Was odziedziczył po mnie te rzeczy. Wezmę je ze sobą do grobu jednocześnie ze wszystkimi słowami jakie usłyszałem, historiami i zmartwieniami osób, które spotkałem. Macie się trzymać i być dzielni. Wszyscy się kiedyś pod tym piachem spotkamy, więc nie odchodzę na zawsze.
Jak to szło drogi księdzu? "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz", tak? Myślałem, że tylko feniksy tak umieją. Chociaż ja zamieniałem się w proch od dłuższego czasu. Okej. Czas kończyć. Nie lubię długich pożegnań. Odmeldowuję się.
Do zobaczenia wszystkim.
Adrian zwanym Ad."
A D R I A N D O W E L L
11.01.1985 - 8.09.2015
Patrzyliśmy jak tabliczka była wbijana w ziemię pod którą zniknęło ciało. Słowa Ada po raz kolejny we mnie uderzyły z impetem. Pociągnąłem nosem i wtuliłem się w ramie Josha. Nie dałem rady nie płakać. Zawdzięczałem mu bycie z Joshem, swoje zdrowie i przyszłość. Polubiłem go. Teraz dzierżyłem na sobie ból Josha, którego musiałem wspierać. Ad tak cierpiał, a jednak mimo narkotyków pozostał w części sobą... Zacząłem żałować wszystkich złych rzeczy, których się dopuściłem. Joshua cierpiał całe życie, a ja mu je niszczyłem. Codziennie. Psychicznie i fizycznie. Mógł nawet umrzeć z mojej winy. I innych też gnębiłem, a oni też mieli własne problemy. Niszczyłem ludzi tylko po to by być lubianym przez innych. A Joshua mi przebaczył i jest ze mną. Coś do mnie czuje, do takiego skurwysyna. Byłem okropny. Miałem ochotę się zabić. Byłem kretynem. Ale musiałem żyć. Dla Josha. Póki jesteśmy razem...
Poczułem jak Josh opiera swój policzek o moją głowę. Byłem pewien, że też płacze, w końcu to on bardziej cierpiał. Mój ból był niczym w porównaniu z jego. Objąłem go mocno tak jakby był całym moim światem. Chciałem go objąć. Całego calutkiego. Chciałem by był tylko mój, szczęśliwy.
- Joshua... - Wyjęczałem w trakcie obfitego płaczu w jego ramię. - Ja chyba cię kocham...
- Chodźmy do schronu. - Usłyszałem szept nad uchem. Nie widziałem jego miny, gdy to powiedział. Nie wiedziałem jak zareagował. Pewnie się cieszył. Po chwili opuściliśmy grób usłany w czerwonych goździkach.
- Noah... To co powiedziałeś na cmentarzu... to prawda? - Spytał od razu po wejściu do schronu. A liczyłem, że obejdzie się bez tych pytań.
- Powiedziałem to pod wpływem emocji... - Spuściłem wzrok na jego obojczyki speszony. - Ale chyba to prawda. - Poczułem jak serce mi łomocze ale po chwili poczułem na sobie jego miękkie usta, które mnie uspokoiły. Oddałem mu pocałunek czuło starając się zagłuszyć rytm uderzeń.
- Ja... Chyba też cię kocham. - Powiedział z lekkim uśmiechem. - Tak, kocham cię, Noah. - Powiedział po chwili pewniejszy siebie a mi serce o mało nie wyskoczyło z piersi. Wtuliłem się w niego spłoszony i przełknąłem ślinę. Byłem szczęśliwy... Wszystko wskazywało na to, że ten dzień nie jest taki zły jaki się zapowiadał.
- Też cię kocham, Joshua... - Zarumieniłem się lekko. Jego słowa mnie tylko w tym upewniły. Chciałem z nim być i dzielić swoje życie.
Rano zdecydowaliśmy się na wspólną kąpiel. W kuchni uraczył nas widok przystojnego mężczyzny w średnim wieku i... Samych bokserkach. Sam miałem na sobie bieliznę i koszulkę Josha. Odwróciłem wzrok rumieniąc się lekko.
- Gościa mamy. Ubierz się i też nam zrób śniadanie.
- Fajnie to się z ojcem witasz. Cześć Noah. - Mężczyzna uśmiechnął się do nas życzliwie.
- Dzień dobry... - Odpowiedziałem zawstydzony. Byłem gejem, a taki widok był całkiem poruszający. Mimo to nie powinienem tak myśleć o ojcu swojego chłopaka, więc szybko odepchnąłem myśli. Wiedziałem, że Joshua pewnie o mnie opowiada, mój ojciec z pewnością nie mógłby się dowiedzieć o nas. Weszliśmy we dwoje do łazienki co musiało wyglądać dość... Dwuznacznie. Joshua przyglądał mi się chwilę z rozbawieniem.
- Rumienisz się... Aż tak fajnego mam tatę?
- Cicho... Masz po nim te super geny. - Mruknąłem pocierając policzki by je jakoś zakryć. W końcu zrezygnowany opadłem na ścianę plecami. - Kurwa, jakiego ty masz wyjebistego ojca...
- Uważaj by ci przy nim nie stanął. - Zaśmiał się i położył dłoń przy głowie, aby po chwili namiętnie pocałować moje usta. Po krótkich pieszczotach warg rozebraliśmy się do naga. Wbiegając pod prysznic dałem mu solidnego klapsa w tyłek na co Josh sapnął zaskoczony. Po chwili zjawił się przy mnie i odkręcił ciepłą wodę. Pocałował mnie ponownie na co mu pozwoliłem. Objąłem go wokół szyi i westchnąłem czując jak woda spływa po moim ciele.
W końcu zaczęliśmy się myć nawzajem. Powoli sunąłem dłońmi ku jego penisa chcąc go tam trochę podotykać. Klęknąłem przed nim zabierając się za mycie jego nóg. Uśmiechnąłem się widząc jego penisa. Oj tak... Zdecydowanie dobre geny. Nabrałem trochę więcej żelu na ręce i zacząłem powoli pieścić dłońmi jego trzon.
- Oj skarbie nie rób tak bo mi stanie... - Wysapał cicho i zagryzł wargę. Byłem pewien, że w jego głowie działy się ciekawe wizje.
- Ojej, to bardzo źle... - Powiedziałem ze skruchą i oparłem głowę przy jego kroczu by patrzeć na niego niewinnie z dołu. Zacząłem go intensywniej pocierać. - Jesteś tu bardzo brudny...
- Więc musisz mnie porządnie wyczyścić, co? - Wymruczał. Czułem jak podnieca się w mojej dłoni. Odchylił głowę w tył, a ja nie czekając polizałem go po całym trzonie. Wsunąłem go do ust i powoli zacząłem poruszać głową aby dostarczyć mu trochę przyjemności.
- O cholera... - Josh oparł się o ścianę za sobą, gdy possałem jego żołędzia. Sprawianie mu takiej przyjemności sprawiało mi dużo radości, lubiłem oglądać go w tym stanie. Dłonią pocierałem go po całej długości podczas, gdy drugą ręką gładziłem jego biodro. Złapał mnie lekko za głowę. Słysząc jego przyspieszony oddech sapnąłem cicho i przyspieszyłem swoje ruchy. Jego penis był już duży i pulsujący, więc byłem z siebie dumny. Hadson zaczął poruszać lekko biodrami dysząc ciężko.
- Noah, ja... Dojdę... - Zwolniłem słysząc to. Chciałem by mi się tu pomęczył, chciałem doprowadzić go na sam szczyt. Po chwili poczułem jego spermę w ustach. Jako, że nie robiłem tego pierwszy raz to większość udało mi się połknąć.
Zjedliśmy smacznie śniadanie z jego ojcem i ubraliśmy się. Pożyczyłem sobie od niego koszulkę by nie zakładać swojej po raz drugi. Byłem wyczulony na punkcie higieny i zmiany ubrań. W drodze do szkoły poszliśmy jeszcze zjeść bo batonie dla uczczenia faktu, że w końcu znamy swoje uczucia. W szkole dotarliśmy do klasy. Joshua podszedł do ławki by ze mną siąść ale nagle chwycił mnie za łokieć i pociągnął w stronę innego miejsca do siedzenia. Wściekły zabrał mnie nie chcąc bym to zobaczył. Wiedział, jak reaguję na takie rzeczy... Ja jednak zdążyłem zerknąć na blat stołu i przeczytać wyryty w nim napis.