wtorek, 15 marca 2016

11. Ktoś zmarł

Rozdział 11


Ktoś zmarł


- Mówiłeś przez sen. Powiedziałeś to męskie imię. - Mruknął pod nosem. Dostrzegłem jak zmarszczka między jego brwiami się wygładza. Widocznie był wcześniej zdenerwowany przez to co usłyszał. Nie dziwiłem mu się. Spał ze swoim chłopakiem, a tu nagle słyszy obce imię...
- To ja gadam podczas snu..? - Spytałem niepewnie chcąc jakoś delikatnie zacząć tę rozmowę.
- To pierwszy raz. Powiedziałeś tylko to imię. - Wzruszył ramionami. - Ktoś ważny?
- Nie...
- A powiesz mi kto to? Gadałeś przez sen, a ja nie będę złościł się o taką pierdołę. Spokojnie. - Wtuliłem się w kołdrę speszony. Nie chciałem nic przed nim ukrywać ale to był wrażliwy temat. Jego delikatny dotyk na moich włosach upewnił mnie, że siadł przy mnie. Zamilkłem i pokiwałem głową na boki.
- Nie chcę...
- Proszę, Noah... Chociaż jedno słowo i będę spokojniejszy.
- Był najważniejszy.
- Nie jestem zły... - Szepnął i pogładził mnie po włosach delikatnie. - Chcesz mi o nim opowiedzieć?
- Joshua, nie teraz. 
- Rozumiem. - Josh wsunął się pod kołdrę i ostrożnie, jakby niepewnie złapał mnie za dłoń. - No już, Nicky. Książę nie może się smucić. Co ty na to bym zrobił nam śniadanie, a ty się za ten czas umyjesz? 
- Mhm, jestem głodny. - Podarowałem mu cmoknięcia w usta, policzki i szyję. Chciałem mu się chociaż tak odwdzięczyć i okazać czułość by nie był o nic zły. Nie zdradzałem go i chyba to rozumiał.
Ten tydzień minął nam wyjątkowo dobrze. Joshua świetnie radził sobie w szkole. Zaliczył bez problemu historię, zyskaliśmy też oboje poza tym pare dobrych ocen. Po szkole chodziliśmy do schronu i spędzaliśmy razem przyjemnie czas. Pierwszy raz czułem się tak beztrosko i stabilnie. Niestety moje szczęście jak i Josha rozbiło się w czwartek, gdy mój chłopak wszedł spóźniony na lekcję. Był ubrany na czarno i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Nawet nie się przywitał, po prostu siadł w swojej ławce z pustym wzrokiem. Nie dosiadł się do mnie jak ostatnio to robił, ale bardziej mnie zaniepokoił jego stan. Wyglądał jakby... Ktoś zmarł. Od razu poszedłem się do niego dosiąść by dowiedzieć się czegokolwiek.
- Co jest?
- Pamiętasz Ada, nie? - Spytał cicho i wbił wzrok w ławkę. Właśnie próbował wydłubać w niej dziurę paznokciem. Nie musiał więcej mówić. Chciałem go przytulić ale on jedynie objął mnie ramieniem. Domyśliłem się że nie chce mnie martwić ani pokazywać jak bardzo cierpi.
- Chcesz się zerwać? - Spytałem gładząc Josha po głowie. Polubiłem Ada mimo, że spotkałem go tylko raz. Teraz czułem ogromny ciężar na sercu.
- Jutro jest pogrzeb... - Szepnął nad moim uchem. - Chcesz iść?
- Pójdę.
Godzinę później wyszliśmy razem ze szkoły. Musieliśmy zostać na tej lekcji, aby Josh odpowiedział przy tablicy. Uczył się ale dostał słabą ocenę, a byłaby lepsza gdyby nie jego zmartwienia. Nie wiedziałem jak mu poprawić humor. Zdawałem sobie sprawę z tego, jak ważną osobą był dla niego Ad. 
- Ej, poczekałbyś na mnie! 
- Wybacz. - Josh burknął i stanął przy szkole. Musiałem go dogonić, bo szedł naprawdę szybko. Nic nie mówiliśmy całą drogę i pozwoliłem mojemu chłopakowi wybrać miejsce do którego moglibyśmy pójść. To był błąd bo dotarliśmy do uliczki w której poznałem jego zmarłego przyjaciela. Hadson chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego gdzie dotarliśmy bo jeszcze w gorszym nastroju oparł się o mur.
- Josh... On dopiero teraz może być szczęśliwy. Ty też powinieneś się cieszyć... Choć trochę. To go uwolniło i oczyściło... - Szepnąłem cicho starając się wpłynąć jakoś na jego samopoczucie.
- Wiem Noah... Cieszę się, że nie musi teraz cierpieć, ale nie jestem wierzący. - Mruknął przytulając się do mnie. Od razu objąłem go rękami. - Po prostu... Ad był przy mnie od samego początku. Słuchał jak mówiłem o dziadku i o wszystkim innym. Zawsze mogłem z nim pogadać i się wyżalić mimo, że sam miał gorzej. Próbował mnie zniechęcić jak ciebie, ale mu się nie udało... Więc mi pomagał... Nigdy nie narzekał. Nigdy nie prosił o pomoc. Kiedyś często sypiał w schronie w mroźne dni. Kiedy chciałem wyjść z tego dopingował mnie, a teraz gdy powiedziałem, że odchodzę i nie będziemy się już mogli tak często widywać nie zatrzymywał mnie ani nie prosił o nic. - Zadrżał, a ja od razu zrozumiałem, że powstrzymuje łzy. Chciał się schować i nie pokazywać swojego smutku. Sam czułem ogromny ból serca patrząc na to jak bardzo cierpi najważniejsza dla mnie osoba.
- Joshua... Płacz... Wtedy ci ulży. - Pogładziłem go kojąco po głowie. - Ja wiem, że był dobrym człowiekiem mimo nałogu... Każdy o tym wie.
- Nikt nie wie poza nami... - Poczułem jak wyciera o moje włosy coś mokrego. Łzy... Oczami wyobraźni widziałem jego zapłakaną twarz i zaciśnięte zęby blokujące krzyk rozpaczy.
Godzinę później siedzieliśmy już w schronie i pozwalałem mu się chować w moich ramionach. Tu nikt nie zobaczy, nikt nie odkryje jak wiele nieszczęścia jest w sercu Josha. Siedzieliśmy na łóżku trzymając swoje ciała w silnym uścisku. Słyszałem jak cicho szlocha, jak nie może wytrzymać stresu. 
- Serce mnie boli Noah... Musisz tu być, inaczej nie dam rady... 
- Będę tu przy tobie, nie odejdę. - Zapewniałem go. Zależało mi by nie czuł się samotnie, to by wszystko pogorszyło. Rozmawiałem z nim dość długo ale ostatecznie pozwoliłem mu zasnąć. Dobrze mu to zrobi.

Zbiegłem po schodach ubrany w czarne ubrania. Były proste ale czapką, skórzaną kurtką i torbą trochę urozmaiciłem ten wygląd. Przyjrzałem się Rice, która wyraźnie próbowała pocieszyć w korytarzu Josha. Zwierzęta mają to do siebie, że wyczuwają nastroje ludzkie. Josh także miał na sobie czarne ubranie. Wiedziałem, że nie był zadowolony ze swojego wyglądu bo bluza w końcu nie pasuje na takie uroczystości. Nawet nie założył koszuli, a zwykły t-shirt jak ja. Miał też nieśmiertelnik, ale nawet nie wiedziałem po co. W kwiaciarni postaraliśmy się o bukiet czerwonych goździków, które wybrał Joshua. Nie rozmawialiśmy.
Na cmentarzu zakupiliśmy też znicze i dotarliśmy po chwili na grób dziadka chłopaka. Josh westchnął i zaczął usuwać stare kwiaty, wyrzucać stare świeczki i sprzątać na grobie. Pomogłem mu we wszystkich czynnościach i klęknąłem przy grobie modląc się za duszę mężczyzny i dziękując w myślach za wszystko.

R O B E R T   H A D S O N
12.04.1925 - 14.08.2011r. 
'Swoje miejsce znajdziesz tam gdzie bije twoje serce.' 

- Rzuciłem to gówno w końcu... - Wyszeptał Josh obejmując mnie od tyłu, gdy tylko skończyłem się modlić. - Wiem, że dużo razy tak mówiłem ale tym razem już na dobre... A to jest Noah... O nim też dużo razy mówiłem. Miał drugi klucz. Teraz jest moim chłopakiem. Bardzo mi pomógł. Oceny też poprawiłem. I w końcu dogadałem się z rodzicami. Chyba wszystko idzie w dobrym kierunku. Myślę o przyszłości. Tylko wiesz... Ad nie żyje. Pamiętasz go prawda? Opiekuj się nim. Był dobry jak ty dziadku. - Josh nie wierzy, więc zdziwiło mnie, że się odzywał. Ale widocznie tego potrzebował. Pogładziłem dłonie którymi mnie obejmował. Miałem ochotę się popłakać od tych słów ale tego nie zrobiłem. 
- Kochane...
- Ad tu ze mną był kiedy jeszcze bywał trzeźwy... Nigdy nie przychodziłem nagrzany. Poza nim i tobą tylko ja tu przychodzę. Nawet moim rodzicom się nie chce. - Westchnął i puścił mnie. Otarł łzę z oka.
- Rozumiem... Dzięki, że mnie tu zabrałeś. Pewnie gdyby nie twój dziadek to byśmy się nie znali, a ja bym cię z tego wszystkiego nie wyciągnął
- Pewnie tak. No i gdybyś nie dostał klucza od babci. 
Ruszyliśmy w stronę miejsca w którym miał odbyć się pogrzeb Ada. Josh uprzedził mnie, że nie będzie pewnie dużo osób ani mszy. Nie przeszkadzało mi to bo to indywidualna decyzja. Gdy dotarliśmy, trumna już była wnoszona a naszym oczom ukazała się całkiem spora ilość osób. Ludzie byli różni. W różnym wieku, obu płciach, różnej klasy społecznej. Można było od razu dostrzec osoby uzależnione oraz całkiem normalne. Łączył ich jedynie kolor i kwiaty. Każdy był ubrany w czarne ubrania i większość z nich miała czerwone goździki.
- ...Myliłem się jednak.
- Czyli miał przy sobie wiele osób. - Schowałem czapkę w torbie i uśmiechnąłem się lekko.  Podeszliśmy bliżej. Jakiś chłopak stał z gitarą i grał coś wolnego. Miałem wrażenie, że cała uroczystość była zaplanowana. Ad chciał to tak zorganizować? Zrobił to przed śmiercią czy... Cud? Obserwując jak trumna znika pod warstwą brudnej ziemi, chwyciłem dłoń swojego chłopaka, aby dodać mu otuchy. Ksiądz, który jak dotąd nic nie mówił wyjął kartkę. Ad był niewierzący, więc pewnie poproszono go by jedynie wygłosił to co miał. Zaczął czytać coś z papieru, słowa należały do naszego zmarłego przyjaciela.

"Każdy wiedział, że tak będzie już od dłuższego czasu. Chyba nikogo to specjalnie nie zdziwiło. Wiecie, spisałbym testament z chęcią ale jedyne co przy sobie mam to zardzewiała już igła-ból, strzykawka-rozpacz, pasek- desperacja, gasnąca zapaliczka-pustka. Również zardzewiała łyżka-karykatura samego siebie i pół działki-złamana deska ratunku. 
Nie mam siły już żebrać. Nie mam siły udawać. Nie chcę, aby ktokolwiek z Was odziedziczył po mnie te rzeczy. Wezmę je ze sobą do grobu jednocześnie ze wszystkimi słowami jakie usłyszałem, historiami i zmartwieniami osób, które spotkałem. Macie się trzymać i być dzielni. Wszyscy się kiedyś pod tym piachem spotkamy, więc nie odchodzę na zawsze. 
Jak to szło drogi księdzu? "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz", tak? Myślałem, że tylko feniksy tak umieją. Chociaż ja zamieniałem się w proch od dłuższego czasu. Okej. Czas kończyć. Nie lubię długich pożegnań. Odmeldowuję się. 
Do zobaczenia wszystkim. 
Adrian zwanym Ad."

A D R I A N   D O W E L L
11.01.1985 - 8.09.2015 

Patrzyliśmy jak tabliczka była wbijana w ziemię pod którą zniknęło ciało. Słowa Ada po raz kolejny we mnie uderzyły z impetem. Pociągnąłem nosem i wtuliłem się w ramie Josha. Nie dałem rady nie płakać. Zawdzięczałem mu bycie z Joshem, swoje zdrowie i przyszłość. Polubiłem go. Teraz dzierżyłem na sobie ból Josha, którego musiałem wspierać. Ad tak cierpiał, a jednak mimo narkotyków pozostał w części sobą... Zacząłem żałować wszystkich złych rzeczy, których się dopuściłem. Joshua cierpiał całe życie, a ja mu je niszczyłem. Codziennie. Psychicznie i fizycznie. Mógł nawet umrzeć z mojej winy. I innych też gnębiłem, a oni też mieli własne problemy. Niszczyłem ludzi tylko po to by być lubianym przez innych. A Joshua mi przebaczył i jest ze mną. Coś do mnie czuje, do takiego skurwysyna. Byłem okropny. Miałem ochotę się zabić. Byłem kretynem. Ale musiałem żyć. Dla Josha. Póki jesteśmy razem... 
Poczułem jak Josh opiera swój policzek o moją głowę. Byłem pewien, że też płacze, w końcu to on bardziej cierpiał. Mój ból był niczym w porównaniu z jego. Objąłem go mocno tak jakby był całym moim światem. Chciałem go objąć. Całego calutkiego. Chciałem by był tylko mój, szczęśliwy. 
- Joshua... - Wyjęczałem w trakcie obfitego płaczu w jego ramię. - Ja chyba cię kocham...
- Chodźmy do schronu. - Usłyszałem szept nad uchem. Nie widziałem jego miny, gdy to powiedział. Nie wiedziałem jak zareagował. Pewnie się cieszył. Po chwili opuściliśmy grób usłany w czerwonych goździkach.
- Noah... To co powiedziałeś na cmentarzu... to prawda? - Spytał od razu po wejściu do schronu. A liczyłem, że obejdzie się bez tych pytań.
- Powiedziałem to pod wpływem emocji... - Spuściłem wzrok na jego obojczyki speszony. - Ale chyba to prawda. - Poczułem jak serce mi łomocze ale po chwili poczułem na sobie jego miękkie usta, które mnie uspokoiły. Oddałem mu pocałunek czuło starając się zagłuszyć rytm uderzeń.
- Ja... Chyba też cię kocham. - Powiedział z lekkim uśmiechem. - Tak, kocham cię, Noah. - Powiedział po chwili pewniejszy siebie a mi serce o mało nie wyskoczyło z piersi. Wtuliłem się w niego spłoszony i przełknąłem ślinę. Byłem szczęśliwy... Wszystko wskazywało na to, że ten dzień nie jest taki zły jaki się zapowiadał. 
- Też cię kocham, Joshua... - Zarumieniłem się lekko. Jego słowa mnie tylko w tym upewniły. Chciałem z nim być i dzielić swoje życie.
Rano zdecydowaliśmy się na wspólną kąpiel. W kuchni uraczył nas widok przystojnego mężczyzny w średnim wieku i... Samych bokserkach. Sam miałem na sobie bieliznę i koszulkę Josha. Odwróciłem wzrok rumieniąc się lekko.
- Gościa mamy. Ubierz się i też nam zrób śniadanie.
- Fajnie to się z ojcem witasz. Cześć Noah. - Mężczyzna uśmiechnął się do nas życzliwie.
- Dzień dobry... - Odpowiedziałem zawstydzony. Byłem gejem, a taki widok był całkiem poruszający. Mimo to nie powinienem tak myśleć o ojcu swojego chłopaka, więc szybko odepchnąłem myśli. Wiedziałem, że Joshua pewnie o mnie opowiada, mój ojciec z pewnością nie mógłby się dowiedzieć o nas. Weszliśmy we dwoje do łazienki co musiało wyglądać dość... Dwuznacznie. Joshua przyglądał mi się chwilę z rozbawieniem.
- Rumienisz się... Aż tak fajnego mam tatę? 
- Cicho... Masz po nim te super geny. - Mruknąłem pocierając policzki by je jakoś zakryć. W końcu zrezygnowany opadłem na ścianę plecami. - Kurwa, jakiego ty masz wyjebistego ojca...
- Uważaj by ci przy nim nie stanął. - Zaśmiał się i położył dłoń przy głowie, aby po chwili namiętnie pocałować moje usta. Po krótkich pieszczotach warg rozebraliśmy się do naga. Wbiegając pod prysznic dałem mu solidnego klapsa w tyłek na co Josh sapnął zaskoczony. Po chwili zjawił się przy mnie i odkręcił ciepłą wodę. Pocałował mnie ponownie na co mu pozwoliłem. Objąłem go wokół szyi i westchnąłem czując jak woda spływa po moim ciele.
W końcu zaczęliśmy się myć nawzajem. Powoli sunąłem dłońmi ku jego penisa chcąc go tam trochę podotykać. Klęknąłem przed nim zabierając się za mycie jego nóg. Uśmiechnąłem się widząc jego penisa. Oj tak... Zdecydowanie dobre geny. Nabrałem trochę więcej żelu na ręce i zacząłem powoli pieścić dłońmi jego trzon. 
- Oj skarbie nie rób tak bo mi stanie... - Wysapał cicho i zagryzł wargę. Byłem pewien, że w jego głowie działy się ciekawe wizje.
- Ojej, to bardzo źle... - Powiedziałem ze skruchą i oparłem głowę przy jego kroczu by patrzeć na niego niewinnie z dołu. Zacząłem go intensywniej pocierać. - Jesteś tu bardzo brudny...
- Więc musisz mnie porządnie wyczyścić, co? - Wymruczał. Czułem jak podnieca się w mojej dłoni. Odchylił głowę w tył, a ja nie czekając polizałem go po całym trzonie. Wsunąłem go do ust i powoli zacząłem poruszać głową aby dostarczyć mu trochę przyjemności. 
- O cholera... - Josh oparł się o ścianę za sobą, gdy possałem jego żołędzia. Sprawianie mu takiej przyjemności sprawiało mi dużo radości, lubiłem oglądać go w tym stanie. Dłonią pocierałem go po całej długości podczas, gdy drugą ręką gładziłem jego biodro. Złapał mnie lekko za głowę. Słysząc jego przyspieszony oddech sapnąłem cicho i przyspieszyłem swoje ruchy. Jego penis był już duży i pulsujący, więc byłem z siebie dumny. Hadson zaczął poruszać lekko biodrami dysząc ciężko.
- Noah, ja... Dojdę... - Zwolniłem słysząc to. Chciałem by mi się tu pomęczył, chciałem doprowadzić go na sam szczyt. Po chwili poczułem jego spermę w ustach. Jako, że nie robiłem tego pierwszy raz to większość udało mi się połknąć.
Zjedliśmy smacznie śniadanie z jego ojcem i ubraliśmy się. Pożyczyłem sobie od niego koszulkę by nie zakładać swojej po raz drugi. Byłem wyczulony na punkcie higieny i zmiany ubrań. W drodze do szkoły poszliśmy jeszcze zjeść bo batonie dla uczczenia faktu, że w końcu znamy swoje uczucia. W szkole dotarliśmy do klasy. Joshua podszedł do ławki by ze mną siąść ale nagle chwycił mnie za łokieć i pociągnął w stronę innego miejsca do siedzenia. Wściekły zabrał mnie nie chcąc bym to zobaczył. Wiedział, jak reaguję na takie rzeczy... Ja jednak zdążyłem zerknąć na blat stołu i przeczytać wyryty w nim napis.


sobota, 16 stycznia 2016

10. Uzależnij się

Rozdział 10

Uzależnij się



- Nicky... Książę mój, pora wstawać.
Poruszyłem się lekko słysząc głos Josha tuż przy swoim uchu. Uchyliłem powieki i dostrzegłem zarysy swojego chłopaka. Tak... W końcu mogłem go nazwać swoim chłopakiem. Gdyby nie jego nagłe wyznanie to nawet nie zdawałbym sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem w nim zauroczony. Uśmiechnąłem się delikatnie i pozwoliłem, aby w moich policzkach pojawiły się niewielkie dołeczki. Joshua wyglądał na wyspanego. Miał niegrzecznie potargane włosy i wpatrzone we mnie brązowe oczy. Przez okno wpadały jasne promienie słońca i już nie musiałem zerkać na zegarek by dowiedzieć się, że jest ranek. W schronie zawsze było ciemno, a światła dostarczała jedynie stara żarówka i ewentualnie mała lampka stojąca przy komodzie.
- Miły widok z rana.
- Nawet bardzo miły. Jak się spało? - Spytał mnie swoim czułym głosem i delikatnie musnął moje usta na dzień dobry.
- Dobrze, ale musimy się umyć i iść do szkoły. Wcześniej możemy wstąpić do piekarni na śniadanie... - Mruknąłem przecierając zaspane oczy. Uśmiechnąłem się lekko, gdy się zgodził. Chwilę później w samych bokserkach poszedłem się umyć. Wyszedłem ostrożnie na korytarz, aby nikogo nie spotkać ale pierwsze co dostrzegłem to bielizna jego rodziców i parę ubrań rozrzuconych na podłodze. Chyba im się śpieszyło... Trochę rozbawiony poszedłem w końcu się wykąpać. Nie zajęło mi to dużo czasu, a w drodze powrotnej pokonałem ubrania przeskakując zgrabnie obok nich.
- Twoja mama nosi odważną bieliznę. - Zaśmiałem się na wspomnienie czerwonej, koronkowej bielizny jaką spotkałem w korytarzu. Josh zakładając czyste bokserki westchnął ciężko i wbił we mnie swój zdegustowany wzrok.
- Znowu nie dali rady dojść do sypialni? - Prychnął. - Mówię ci, oboje zachowują się jakby wciąż mieli po 20 lat. - Chłopak wyszedł z pokoju i w szparze między drzwiami i futryną dostrzegłem jak wrzuca ich ubrania do sypialni. Wejrzał na chwile do swojego pokoju rozbawiony. - Widocznie nie tylko my pogrzeszyliśmy. Idę się myć.
Hadson posłał mi całusa i zaraz potem zniknął. Moim zdaniem to było coś uroczego. Wciąż się wzajemnie fascynowali i pociągali. Jeśli wciąż się kochają to dobrze, że robią takie rzeczy. Bo bez uczucia to byłoby takie... Puste. Zacząłem rozmyślać o tym, czy mnie i Josha łączy coś więcej niż zauroczenie. Może miłość?
Naciągnąłem na siebie wczorajsze spodnie i nowiutką bluzę. Była trochę za duża ale lubiłem taki styl. Chwilę zastanawiałem się które buty ubrać ale zdecydowałem się ostatecznie na białe airmaxy. Nałożyłem nowe słuchawki koloru moich butów, rozczochrałem włosy i zarzuciłem głowę na bok tak, aby się ułożyły. Już wyglądałem super. Jak zwykle z resztą. Gdy mój partner wrócił nałożył na siebie ubrania które zakupił wczoraj. Jeansy, nieco podarte oraz czarną bluzkę bez rękawów. W kwestii mody znacznie się różniliśmy ale łączyło nas zamiłowanie do czerni. Widziałem jak krzywi się w lustrze oglądając swoje oblicze.
- Wyglądasz super. - Pochwaliłem go i przytuliłem od tyłu zatapiając się w jego plecach. Najprawdopodobniej gryzły go te widoczne ślady po wkłuciach. Łokcie, ramiona i przedramiona, nadgarstki. Kostki, uda... To wszystko rzucało się w oczy ale mi to nie przeszkadzało. Akceptowałem go. - Jesteś dla mnie idealny... - Szepnąłem, a chłopak ułożył swoje dłonie na moich.
- A te ślady? Nie przeszkadzają ci?
Gdy zadał mi to pytanie ogarnąłem go wzrokiem. Owszem, miał wiele tych śladów, które na swój sposób obrzydzały. Ale podobało mi się w nim wszystko. Lekko zapadnięte policzki, podkrążone oczy, chude ale umięśnione ciało i ziemista cera. Wszystko mnie w nim kręciło, miał takie cechy które go wyróżniały, czyniły wyjątkowym.
- Szczerze? To trochę obrzydliwe ale mnie to kręci. Powinienem iść do psychologa?
- Nie, nigdzie nie idziesz. Dziękuję... - Szepnął i odwrócił się w moją stronę by ucałować mnie w usta.
- Mówiłem już. Wyglądasz na ćpuna ale jesteś przystojny. Taka mieszanka tworzy coś... Niebezpiecznego, podniecającego... Jesteś idealny. - Zamyśliłem się chwilowo. - Josh... Zacznij znów brać. - Powiedziałem poważnie.
- Co?
- To co powiedziałem. - Patrzyłem na niego twardo. - Tylko zacznij brać coś lepszego.
- Co ty gadasz? Żartujesz sobie? - Zmrużył oczy obserwując mnie dokładnie. - Co niby?
- Mnie. - Zawiesiłem mu ręce na szyi. - Uzależnij się ode mnie bardziej niż od dragów... Patrz na mnie z pożądaniem. Obiecuję, że zostawię na tobie różne ślady... Malinki, zadrapania i ugryzienia... I postaraj się, aby nikt nie brał cię na odwyk... 
- Obiecuję... Uzależnię się od ciebie. Będziesz moim narkotykiem... Moją amfetaminą. - Szepnął Josh, gdy załapał o jaki narkotyk mi chodzi.  Pocałował mnie namiętnie i pchnął mnie na szafę lekko. Posłusznie oparłem się plecami o nią. - I nigdy nie dam się zaciągnąć na odwyk...
- I nigdy nie przestawaj mnie brać.

          Gdy wyszliśmy z jego domu, od razu pokierowaliśmy się do sklepu, aby kupić sobie jakieś śniadanie i dwie kawy. Zjedliśmy wszystko po drodze w dobrych humorach ale gdy byliśmy już pod szkołą, jakiś chłopak pchnął Josha na co ten tylko pokazał mu środkowego palca. Dziś się zacznie... Do wszystkich pewnie dotarła wiadomość z wczoraj o mnie i Joshu. Weszliśmy do sali i siedliśmy razem. Nie stało się nic co by było skierowane bezpośrednio na lekcji. Rozmawialiśmy chwile o naszych planach, znaleźliśmy nawet filmik na facebook'u z wczoraj z dopiskiem "Nareszcie ktoś nie boi się być sobą. :)". Nie do końca mnie to przekonywało, ponieważ to jedynie dolewało oliwy do ognia i nadawało niepotrzebnej popularności. Po paru godzinach, na długiej przerwie pojawił się w drzwiach sali niski chłopak z azjatyckimi rysami. Był ubrany w markowe ubrania i kiwał na mnie głową chcąc wywołać mnie na korytarz. Wytłumaczyłem Joshowi, że to ten chłopak z którym miałem wczoraj się spotkać i pognałem do Matta zostawiając swojego partnera w sali.
Joshua Hadson został sam wysłuchując głupich komentarzy w swoim kierunku. Gdy tylko jeden z nich go szturchnął, Josh wstał i najłatwiej rzecz ujmując, pogonił go. Wrócił na swoje miejsce ale nie dane mu było spokojnie poczekać do lekcji, ponieważ od razu stanęli przy nim Travis z Davidem.
- No siema żulu. - Zaczął jak zwykle metal, który zawsze szukał powodu do zaczepek. - Coś ostatnio zaprzyjaźniłeś się z Noah. Płaci ci za ruchanie dupy byś miał na dragi?
- Mówiłeś coś? - Josh spojrzał na rozbawionego bruneta i wyjął jedną słuchawkę z ucha. Niechętnie się przyłączył do rozmowy ale ktoś musiał chłopaków postawić do pionu. Travis już wyprowadzony z równowagi pociągnął go za włosy, a David zaśmiał się pod nosem.
- Ty, faktycznie ma te dziury wszędzie.
- Ty, faktycznie. Na dupie też mam. Możesz mnie w nią pocałować szczylu. - Warknął Josh zirytowany ich zachowaniem ale nadal nie dał wyprowadzić się z równowagi. Chwycił nadgarstek dłoni za którą Travis ciągnął jego włosy i mocno ścisnął. Z pewnością go to zabolało bo chłopak lekko się skrzywił.
- Ty męska kurwo... - Syknął cicho i szarpnął jego krzesło zirytowany. 
- Daj spokój. Kretyn myśli, że jest lepszy. - Odezwał się w końcu David.
- Popierdolone ścierwo. Jesteś tylko podludziem, z listy ludzi już dawno się skreśliłeś, pedale. Dziwie się, że ktoś w ogóle na ciebie leci, McCarthy musi serio tęsknic za chujem w dupie. 
- Słuchaj popaprańcu. Powiem ci to raz, a wyraźnie. Ani na mnie, ani na nikim innym nie robią wrażenia te twoje durne zaczepki na poziomie gimnazjum. Nie jesteś tu "kimś". Jesteś małym gówniarzem, który myśli, że może wszystko. Tylko podbudowujesz sobie kurwa kompleksy. - Szarpnął Travisa i pchnął go na tablice. Zadał cios tuż obok jego głowy i nawet nie dostrzegł jak przez to zdziera sobie skórę z knyci. - Zajmij się swoim marnym życiem pluskiewko to ci to na zdrowie wyjdzie. Inaczej poznasz co to naprawdę znaczy "pobicie". - Travis chwile patrzył na chłopaka. A na jego ustach pojawił się uśmiech i zaklaskał pare razy w dłonie. Wyprowadzenie Josha z równowagi było dla Travisa najwidoczniej bardzo ciekawym zajęciem.
- Gratuluje popisówki. Znów się czegoś nawąchałeś? Z reszta ty mi grozisz? MI? Mam ci przypomnieć kto ostatnio zwijał się na podłodze, gdy cię okładaliśmy? Stoczyłeś się. Nieważne co Noah robi, aby cię "podnieść". On cię zostawi. Szukał po prostu kogoś, kto się nim zainteresuje. A że padło na takie... - Ogarnął go wzrokiem z obrzydzeniem. - "Coś", to już jego sprawa. Kocha cię w ogóle? Zauroczył się? Zapytaj go. Ja już z nim rozmawiałem. Z reszta spójrz na siebie. Założenie nowych ciuchów nie czyni cię kimś godnym. Widziałeś się w lustrze? Jesteś przeżarty przez te gówna co pochłonąłeś i to widać.
- Zamknij w końcu tę zawszoną gębę... - Wywarczał Joshua i złapał go za dłoń, gdy tylko chłopak wymierzył w niego cios. Wykręcił mu ją boleśnie do tyłu. - Może i się stoczyłem, jestem jebanym ćpunem, pedałem, biedakiem i nikt mnie tu nie lubi ale nadal jestem lepszy od rozpuszczonego bachora, który tylko szuka okazji, aby się wyżyć na innych. Jesteś nikim Travis. - Prychnął i odsunął się. - I może mam przeżarty mozg ale nie jestem na tyle głupi by dać się dalej prowokować.
- Pożałujesz swoich słów, gdy zmiażdżymy kości twojego pedałka... 

        Rozmowa z Mattem pochłonęła mnie na tyle, że nie usłyszałem dzwonka na lekcję. Siedzieliśmy na korytarzu pod ścianą i śmialiśmy się z różnych głupot. Matthew Yoneda był chłopakiem, z którym dość długo chatowałem przez internet na portalu randkowym. Dziwnym trafem znaleźliśmy się w tej samej szkole. Matt dopiero się przepisał i był młodszy o rok. W rzeczywistości też okazał się być optymistycznym i radosnym chłopakiem. Powiedział, że często się przeprowadza z powodu pracy jego rodziców. Nawet nie dostrzegłem Josha stojącego tuż obok mnie.
- Wiecie, że już po dzwonku? 
- Chcieliśmy jeszcze chwilę pogadać. - Powiedziałem rozbawiony wcześniejszym tematem. Miło mi się rozmawiało z Mattem. Dostrzegłem jak Josh ogarnął wzrokiem mojego kolegę, który wstał z uśmiechem na ustach. 
- Dobra... To ja się zbieram na lekcje. Cześć! - Chłopak zabrał swoją torbę i najzwyczajniej poszedł spóźniony na lekcje.
- Przywykłem, że odstraszam ludzi. - Kucnął przede mną i spojrzał mi w oczy. -  Dwie sprawy... Pierwsza, trochę jestem zazdrosny o tego typka, a druga to że znowu Travis i David zaczynali, więc uważaj na siebie. Dobrze wiesz, że maję kiepskie pomysły...
- Od kogoś się uczyli... Nie musisz się martwić. I nie bój się, uważam na siebie. - Wywróciłem oczami.
- No dobra. Mam nadzieje... Słuchaj, to głupie ale muszę spytać. Nie przeszkadza ci to, że nie jestem bogaty? Ale tak szczerze. 
- Czemu pytasz?
- A jak myślisz? Masz kasy jak lodu, twoi dawni kumple też, Derek z tego co się orientuję też biedą nie śmierdział no i ten dzieciak tak samo. A ja? Mam pieniądze na jedzenie dla siebie i teraz zostaje mi od biedy kilka stów na dodatkowe wydatki. Nie mieszkam w willi, moi rodzice to nie niewiadomo kto... Widać tę różnicę.
- I tak ci to ciąży? Na pewno to w pewnym sensie zmienia mój wizerunek jak i z takimi dzieciakami lepiej się żyje ale no co ja poradzę, że cię polubiłem? Nie zwracam na to uwagi.
- Czyli... Nie zostawisz mnie dla jakiegoś bogatego dzieciaka? - Chłopak wpatrywał się we mnie z dziwną nadzieją i obawą w oczach. Nie rozumiałem tego całego problemu. Zgodziłem się z nim być, więc to mnie zobowiązywało do wielu rzeczy.
- No... Nie planuję.
- Okej. Wracajmy już na lekcję. - Joshua mruknął posępnie i wstał. Udaliśmy się na lekcje ale Hadson wciąż wydawał się być nieobecny. Do końca dnia taki był, więc pewnie dużo nad czymś myślał. Nie ufał mi i bał się, że go zdradzę?

         Chodziłem po pokoju poddenerwowany. Dziś był dzień długo wyczekiwanego koncertu Disturbed. Ubrałem wszystkie ubrania, które mi kiedyś przygotował i rozczochrałem włosy, aby wyglądać na bardziej niegrzecznego. Gdy w końcu dostrzegłem Josha przez okno zbiegłem od razu na dół, aby go przywitać. Koszulę zawiązałem w pasie zamiast nałożyć ją na siebie. Ogarnąłem mojego chłopaka wzrokiem, wyglądał zajebiście. Miał czarne bojówki i bokserkę tego koloru, jeansową kamizelkę z naszywkami i jakimś nadrukiem z tyłu. Na nadgarstku miał pieszczochę, a w dłoni glany dla mnie. Sam też miał takie buty. Od razu je przyjąłem i założyłem na nogi. 
- Już nie mogę się doczekać!
- Powinny być dobre na ciebie. Aż tak się cieszysz na ten koncert? - Zaśmiał się pod nosem widocznie rozbawiony moim entuzjazmem. 
- No, nigdy na żadnym nie bylem!
- Więc dzisiaj to zmienimy. - Uśmiechnął się szeroko i ogarnął mnie wzrokiem. Poczułem jak lekko się rumienię. - Wyglądasz świetnie. I jak pasują?
- Są dobre ale ciężkie. - Powiedziałem z szerokim uśmiechem. - Idziemy? - Joshua na moje pytanie skinął głową. Ruszyliśmy w stronę parku w którym miał się odbyć koncert. W połowie drogi chłopak spojrzał na mnie.
- Na tym koncercie nie musisz się ukrywać... Będzie pewnie ktoś homo, a poza tym... Raczej nikt nie zwraca uwagi na takie rzeczy na koncercie.
- Naprawdę? 
- Tak. - Skinął głową. - Nie przejmuj się tak tym.
Szliśmy jeszcze kilka minut po czym dotarliśmy do parku. Wszędzie dookoła nas były stoiska z alkoholem, fastfoodami i gdzieniegdzie widziałem toitoie. Na środku pod sceną stała liczna grupa osób słuchająca jakiegoś mniej znanego zespołu. Od razu pomyślałem o jednym... Ile osób już coś wzięło? Nagle poczułem uścisk na dłoni. Spojrzałem na Josha, gdy tylko zrozumiałem, że to on. Pogładził mnie palcem po dłoni, aby jakoś uspokoić.
- Mogę? Nie przejmuj się... Nikt cię tu zje za to. Chcesz piwo? - Skinąłem głową i już po chwili siedzieliśmy przy stoliku obok stoiska.
- Sporo osób tu jest. - Mruknąłem upijając nieco piwa i rozglądając się uważnie.
- To dosyć znany zespół. - Kiwnął głową z uśmiechem. Nagle podszedł do nas jakiś młody mężczyzna. Dziwnie od niego pachniało... Przyglądał się uważnie Joshowi i od razu domyśliłem się o co chodzi. Znajomy od ćpania...
- Josh? Stary jak dobrze, że jesteś bo towarzystwo coś sztywnawe... - Skinął na grupkę siedzącą niedaleko. Wyglądali na takich co ledwo się trzymają, więc nieco się zaniepokoiłem. 
- Sory ale ja już się odmeldowałem... Nie ćpam. - Prychnął, a ja poczułem jak chwyta palcem mój palec. Odniosłem wrażenie, że chce się w ten sposób upewnić, że jestem i pilnuję.
- Od ilu? - Zaśmiał się nieznajomy. - Tygodnia? Kilku dni? I tak do tego wrócisz. Jesteś i będziesz ćpunem. - Dźgnął Josha palcem w tors, a ja zmarszczyłem brwi. Nie podobało mi się to. - Nie dasz się namówić na jedno małe zapomnienie?
- Od miesiąca... I nie. Nie dam.
- Powiedział ci kurwa chyba że rzucił. - Odezwałem się w końcu zirytowany. Nie miałem zamiaru pozwolić mu na to, aby dalej namawiał mojego partnera na ćpanie. Josh się zmienił i koniec. Facet ogarnął mnie wzrokiem widocznie wkurzony, że wtrąciłem się w rozmowę.
- Jeszcze będziesz błagał o działkę. Zobaczysz. - Prychnął i wrócił do grupki przy lesie.
- Dzięki. To był mój stary znajomy... - Odetchnął głośno i upił spory łyk piwa. - Cóż... Nie każdy wierzy, że można z tego wyjść. On jest na to za słaby...
- Ale ty jesteś silny, więc ci zabraniam cokolwiek z kimkolwiek brać. 
- Wiem... Jesteś moim jedynym narkotykiem. 
- I tak ma zostać. - Uśmiechnąłem się w końcu, gdy poczułem jego usta na moim policzku.
- Wiesz... Chyba potrzebuje nowej działki.
- To sobie musisz wziąć... - Wymruczałem patrząc mu w oczy. Ten uśmiechnął się półgębkiem i już po chwili mogłem poczuć jego wargi na swoich. Pogładziłem go po policzku i czuło oddałem mu pocałunek. Od razu lepiej się poczułem. Wybrał mnie, nie ćpanie. Przez resztę czasu gadaliśmy, śmialiśmy się i byliśmy już po prawie trzech piwach. W końcu zauważyłem, że ludzie się zbierają przy scenie. Wstaliśmy i poszliśmy wtopić się w tłum, który głośno zawył, gdy zobaczył zespół na scenie.
- Ciekawe czy ktoś znajomy tu jest. - Odezwałem się podekscytowany.
- Możliwe, że ktoś się znajdzie. 



Wokalista zapowiedział piosenkę. Od razu rozniósł się krzyk i po chwili zaczęła się muzyka. Krzyknąłem zadowolony razem z resztą ludzi. Przed nami zaczęło robić się pogo. Skakałem i obijałem się o innych ale cały czas pilnowałem się Josha ściskając jego dłoń. Mimo, że czasem ktoś przypadkiem mnie uderzył to nie narzekałem. Dodawało mi to adrenaliny i dodatkowo bawiło. Popadłem w szał razem z tłumem i Joshem. Cały koncert skakaliśmy w pogo, kilka razy upadłem tak samo jak i Joshua ale byliśmy cali. Co jakiś czas tylko robiliśmy krótkie przerwy na oddech lub po to, aby się pocałować. Po półtorej godziny koncert się skończył i odszedłem ze swoim chłopakiem kawałek dalej. Dyszałem zmęczony i spocony ale zdecydowanie to był udany pierwszy koncert.
- Ej zaczekasz tu na mnie? - Odezwałem się nagle, gdy tylko zobaczyłem swoich starych znajomych. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że dziś kogoś spotkam. 
- No... Dobra. - Josh puścił moją dłoń i potargał mi włosy z uśmiechem. - Leć. 
Pognałem do znajomych, gdy tylko się zgodził. Dawno ich nie widziałem, kontakt nam się kiedyś niestety urwał, a byli zabawnymi ludźmi. Zaraz zaczęli mnie przytulać i ściskać moje dłonie na powitanie. Zapaliłem z nimi papierosa i chwilę porozmawiałem. Zerknąłem na Josha widząc jak też zapalił i odwrócił swój wzrok. Miałem wrażenie, że wciąż czuł się od nich gorszy. Myślał, że się do wstydzę? Odetchnąłem i wróciłem do swojego chłopaka. 
- Dobra, chodź.
- To twoi znajomi, ta?
- Ehem.
Złapałem go za dłoń i zaciągnąłem do swojej grupki znajomych. Musiałem mu udowodnić, że jest najważniejszy. Przedstawiłem go wszystkim wciąż nie puszczając jego dłoni.

         Wracaliśmy spokojnie do jego schronu przez mniej uczęszczaną część parku. Po drodze kupiliśmy po piwie, dwie paczki fajek i czipsy. Dotarliśmy do schronu w dobrych humorach, Josh był naprawdę szczęśliwy, że go przedstawiłem znajomym. Chciałem ściągać na jego usta uśmiech... Gdy tylko otworzyłem schron swoim kluczem i zszedłem na dół dostrzegłem materac, który mi obiecał. Widząc go od razu się na niego rzuciłem. Był cały biały z szarymi przebarwieniami ale to nic, ponieważ nadrabiał miękkością. Był pościelony już moimi kocami i poduszką. 
- Jaki super!
- To dobrze. Jest cały twój. - Josh siadł tuż przy mnie i pocałował mnie krótko ale za to namiętnie. Podał mi piwo, które otworzyłem zapalniczką.
- W końcu nie muszę spać na ziemi.
- Chcesz? - Skinąłem głową. Chłopak podał mi papierosa i zapaliłem od razu. Josh podrapał mnie pieszczotliwie po plecach. Lubiłem, gdy traktował mnie tak delikatnie i czuło.
- Jak ci się podobał koncert?
- Był super... - Wymruczałem i oparłem głowę na jego ramieniu. Poczułem jak obejmuje mnie w pasie i przyciąga bliżej siebie. - Powtórzyłbym to.
- Nie ma sprawy. Masz jakiś ulubiony zespół?
- W sumie... To nie. Nie umiem się przywiązać do jednego artysty.
- Okej, to powiedz chociaż co lubisz.
- Pop i rock ogółem... Coś jak Eli Lieb, Mike Posner, Soko, Eminem...
- Więc obiecuję, że jeżeli jakiś koncert będzie to cię zabiorę. - Uśmiechnął się szeroko i stuknął się ze mną piwem. - Za najlepsze koncerty świata. 
- Na które się oczywiście wybierzemy. - Zaśmiałem się i napiłem piwa razem z nim.
- Jesteś wspaniały. Dzisiaj był pierwszy dobry dzień od bardzo dawna... Może nawet najlepszy w całym życiu. Świetnie się bawiłem.
- Miło to słyszeć. - Szepnąłem całując go krotko ale leniwie. Josh chyba wyczuł moje zmęczenie.
- Zmęczony?
- Trochę...
- Więc idziemy spać. Tylko się rozbierz. - Zamruczał i pogładził moje potargane włosy. Sporo dziś przeżyły. Zamruczałem cicho.
- Tak do naga?
- Możemy i do naga... - Musnął moje usta czuło.
- Zmarznę. Wolę byś pożyczył mi koszulkę.

         Schowany pod kołdrą powoli sunąłem dłonią po jego kroczu. Wszystko co mnie teraz interesowało chowało się pod cienkim materiałem bokserek.
- Noah, co robisz? - Usłyszałem pytanie retoryczne. Chwilę potem Josh westchnął, a ja zaśmiałem się cicho. Chciałem by było mu jak najlepiej. Mimo to dręczyło mnie to, że tak wiele osób go tu dotykało...
- Mam się nim zająć..? - Wymruczałem kusząco i pogładziłem go po całej długości penisa. Przesiadłem się tak aby nie siedzieć obok, a między jego nogami.
- Tak...
- A jak mam to zrobić? - Wymruczałem i zsunąłem jego bokserki. Wziąłem w dłoń jego członka i zacząłem wykonywać powolne ruchy dłonią.
- Lubisz mnie prowokować co, Nicky? - Westchnął. Poczułem jak już napręża się pod moim dotykiem. - Dotykaj mnie tam... Weź do buzi. - Szepnął gardłowo, a ja grzecznie go posłuchałem. Pomasowałem delikatnie jego jądra i zassałem się na jego penisie. Gdy wziąłem go głębiej w usta, Joshua wygiął się. Poczułem jego dużą dłoń na swojej głowie, która motywowała mnie do działania. Masowałem jego trzon ręką w odwrotnym tempie niż ruchy mojej głowy. Nie chciałem by się przyzwyczajał do jednego tempa. Starałem się przyspieszać pieszczoty tylko po to, aby następnie je spowolnić. Hadson poruszył biodrami niecierpliwie. Polizałem go wzdłuż całego trzonu i palcem potarłem jego końcówkę.
- Cudownie... - Poruszył biodrami nagle przez co trochę się wybiłem z rytmu. To jednak mnie bardziej nakręciło, uwielbiałem gdy ktoś się zwija od moich pieszczot.
- Taki duży... 
- Noah dojdę... - Wysapał podnieconym głosem. Zmusiłem się do głębszych i intensywniejszych ruchów. Ssałem go i pocierałem dłonią tak, aby wprowadzić go w przyjemny obłęd. - Cholera, Noah... - Josh zgiął nogę w kolanie i zaczął poruszać rytmicznie biodrami wbijając się w moje usta. Nieco mocniej chwycił moje włosy. Wsłuchiwałem się w jego sapanie jeszcze chwilę po czym doszedł prosto we mnie. Musiałem szybko wszystko przełknąć, aby się nie zadławić. Wyłoniłem się czerwony spod kołdry i pocałowałem go swoimi gorącymi i wilgotnymi ustami. Chłopak odwzajemnił pocałunek gładząc mnie po karku. Tak skończył się nasz pierwszy, wspólny koncert.

         Otworzyłem oczy zaspany. Leżałem san na materacu w bokserkach i koszulce Josha. Od razu wyczułem dym i spojrzałem na siedzącego na krawędzi łóżka chłopaka. Palił papierosa i najwidoczniej nie była to jego pierwsza fajka. Wyglądał na zirytowanego.
- Hej. Ale zakopciłeś... - Mruknąłem i przetarłem zaspane oczy. Wtuliłem się jednak po chwili w cieplutki koc zaspany. Joshua zgasił papierosa na krawędzi łóżka i wstał po to, aby po chwili znaleźć się przy mnie. Spojrzałem na niego pytająco i od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Spojrzałem na niego niepewnie.
- Noah... Kim jest Luke? 
Powiedział twardo, a ja otworzyłem szeroko oczy. Znieruchomiałem. To było niemożliwe, aby Josh wiedział o nim... Przełknąłem ślinę i zacisnąłem pięści na kocu. Kurwa.

<- Rozdział 9: Koniec jest początkiem nowego